To co się działo w czwartek na ulicach śródmieścia stolicy ze świętem wolnej Polski nie miało nic wspólnego. W okolicach Starego Miasta doszło do przepychanek między przedstawicielami organizacji narodowych a środowiskami lewicowymi. W ruch poszły kamienie i pięści. Musiała interweniować policja. Skutek manifestacji - 11 osób trafiło do aresztu. Wśród zatrzymanych znalazł się Robert Biedroń, znany działacz lewicowy i obrońca praw mniejszości seksualnych, który kilkanaście godzin spędził w policyjnej izbie zatrzymań.
Według prokuratora Dariusza Ślepokury, Biedroń ręką uderzył policjanta w twarz. I za to postawiono mu wczoraj zarzut naruszenia nietykalności cielesnej funkcjonariusza publicznego. Kodeks karny przewiduje za to grzywnę, karę ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat trzech.
- Zanim doszło do naruszenia nietykalności cielesnej policjanta, Robert B. próbował wyrwać mu pałkę. Ale nie udało mu się to - dodaje podinsp. Maciej Karczyński (39 l.), rzecznik komendanta stołecznej policji.
Wersja drugiej strony jest zupełnie inna. - Zostałem wyciągnięty z tłumu. W radiowozie policjant mnie pobił - mówił wczoraj Biedroń. Jak się dowiedzieliśmy, ma już obdukcję lekarską i będzie skarżyć się w prokuraturze na policjanta. Chce też, by umorzono postępowanie wobec niego.
Przeczytaj koniecznie: Zaatakowano kijami ONR-owców jadących na manifestację do Warszawy
Uderzył w twarz funkcjonariusza
- Robert B. uderzył policjanta w twarz i za to został postawiony mu zarzut. Wcześniej szarpał się z funkcjonariuszem i chciał wyrwać mu pałkę. Ale nie udało mu się to - mówi podinsp. Maciej Karczyński (39 l.), rzecznik komendanta stołecznej policji.